Maroko w obiektywie

 

DSC_0286

Marzec to idealny moment aby odwiedzić Maroko. Jest to niezwykle malowniczy kraj pełen kontrastów. Na jednym ujęciu można uchwycić ośnieżone szczyty, pustynię i oazę. Kraj pięknych zapachów przypraw, herbat które mieszają się z odorem ścieków. Spotkasz tu uczciwych i pięknych ludzi, ale również spotkasz takich nachalnych, którzy celowo będą wprowadzać się na złe ścieżki. Kraj pięknych zabytków, mnóstwa pięknych wzorów, ale zaraz oboj będzie rozwalająca się samowolka budowlana. Podróż do Maroka była kolejną spontaniczną, samotną podróżą jaką odbyłam. To co odkryłam jednak przerosło moje oczekiwania, a efekty można zobaczyć w kilku kadrach. Zapraszam na mojego Flickra na więcej zdjęć z podróży.

DSC_0846

DSC_0857

 

Rowerem przez plantacje herbaty

DSC_0884

Plan z wypożyczeniem skutera nie wypalił, postanowiłam jednak poszukać czegoś innego. Jestem wielką fanką rowerów górskich, a jazda na rowerze jest świetnym sposobem na zwiedzanie. Udało mi się znaleźć wypożyczalnie 8 km od ​Kandy​. Cena za kilkugodzinną wycieczkę z wyżywieniem i przewodnikiem dochodziła aż do ​$150​, mi jednak udało się jednak wynająć sam rower bez zbędnej dla mnie otoczki za przyzwoitą cenę ​$8​.

Właściciel wypożyczalni był bardzo sympatyczny. Dowiedziałam się, że rowery na Sri Lance nie są zbyt popularne wśród mężczyzn, a co dopiero wśród kobiet. Mężczyzna powiedział, że właśnie wybiera się na poranny trening i jeśli chcę, to mogę do niego dołączyć. Powiedziałam mu, że bardzo chciałabym pojechać na plantacje herbaty. Koło godziny 9:00 wyjechaliśmy w kierunku wzgórza ​Hantana​. Trening zaczął się od bardzo ostrego podjazdu. Muszę przyznać, że wilgotność powietrza, słońce oraz ciężki plecak mono dawały mi w kość. Początkowo ciężko mi się oddychało i bardzo szybko dostałam zadyszki. Jednak nie poddawałam się i pedałowałam pod górę. Ruszyliśmy w stronę szczytu, jadąc przez zielone plantacje herbaty. Widok z góry był wart swojej ceny, zjechaliśmy z asfaltowej drogi na gruntową i rozpoczęliśmy zjazd, czyli część jazdy, z której zawsze mam największą frajdę. Skupiałam się na cieszeniu się z chwili, z prędkości oraz z pięknych krajobrazów. ​Dzieci które ​mijaliśmy uśmiechały się do mnie i machały. Było ciepło, słońce było niemal w zenicie. A ja jechałam dalej przed siebie, nie ​wiedząc gdzie dokładnie jesteśmy i ile kilometrów już zrobiliśmy. Finalnie przejechaliśmy 66 km oraz 1700 m przewyższenia w nieco ponad 4 h. To był naprawdę intensywny trening i wspaniała przygoda.

Ile osób mieści się w tuk tuku?

Czy zastanawialiście się kiedyś, ile osób mieści się w tuk tuku?

DSC_0471

Osobiście nigdy nie zadałam sobie tego pytania, do momentu, w którym razem ze znajomymi, których poznałam w hostelu w Kandy na Sri Lance, postanowiliśmy wieczorem pojechać na kolację. Razem z trójką Kanadyjczyków oraz Holendrem wyszliśmy na ulicę i zaczęliśmy się zastanawiać: ​“​Będziemy jechać dwoma tuk tukami? A co gdyby dało się pojechać jednym?​”​. Problemu ze znalezieniem kierowcy nie było żadnego. Kanadyjczyk zagaił do starszego mężczyzny i zapytał o transport naszej ekipy. Widać było wahanie na twarzy kierowcy. Patrzył to na nas, to na swojego tuk tuka. Po kilku minutach targowania doszliśmy do konsensusu i zaczęliśmy ładować się wszyscy do pojazdu. Trzech facetów z tyłu na siedzeniach (w tym jeden, który szczerze powiedziawszy, mógłby się liczyć za dwóch) oraz ja i jeszcze Kanadyjka usiadłyśmy na ich kolanach. Ruszyliśmy, musiałam kurczowo trzymać metalowej rurki, w szczególności na zakrętach.

W pewnym momencie kierowca zwolnił i powiedział, że dwie osoby muszą wysiąść. Okazało się, że niedaleko stoi policja. Razem Kanadyjczykiem wysiedliśmy grzecznie i przeszliśmy na piechotę dwieście metrów. Tuż za rondem czekał nasz ​tuk tuk.​ Wesoła szóstka z powrotem była w komplecie. Nasz kierowca był w taki znakomitym humorze, że zaczął śpiewać!

Pojazd resztkami sił ​wczłapał się na szczyt wzgórza, udało się, dojechaliśmy na miejsce. To była szalona jazda, był to bardzo spontaniczny wypad. Cieszyłam się, że razem z nowo poznanymi ludźmi spędziłam miło czas. Wracaliśmy na piechotę, miasto było ciemne i zupełnie puste, ciche. Przeciwnie niż w trakcie dnia, który wypełniał chaos, zapach spalin oraz dźwięki klaksonów.

DSC_0623

Sri Lanka spontanicznie

Sri Lanka?

Niewiele wiedziałam na temat tego kraju. W zasadzie, czemu nie? Po kilku godzinach od znalezienia przez przypadek tanich biletów i krótkiego research-u podjęłam decyzję: lecę na tydzień we wrześniu.

Nie miałam zbyt wiele czasu na planowanie podróży, stąd w rezultacie wszystko było spontaniczne. Wiedziałam, że chcę jechać w góry i nad ocean. Pierwsza myśl, może wypożyczę samochód? Nie, jednak nie, ruch lewostronny mnie nie przekonuje. Chciałam być jednak niezależna w poruszaniu się, stąd przyszedł mi do głowy pomysł wypożyczenia skutera. Nigdy wcześniej nie jeździłam na skuterze, ale stwierdziłam, że przecież nie jest to takie trudne, na pewno ogarnę. Przed wyjazdem wyrobiłam międzynarodowe prawo jazdy i zrobiłam listę miast w których mogłabym się zatrzymać na nocleg. Spakowałam się w mały 30-litrowy plecak i wyruszyłam w podróż.

Dzień pierwszy:

Moim pierwszym przystankiem był Kijów. Czas na zwiedzanie stolicy Ukrainy skurczył się ze względu na opóźnienie lotu. Ze względu na mgłę wyleciałam z Krakowa cztery godziny później. Na szczęście po lądowaniu zostało mi wystarczająco czasu, aby przejechać się kijowskim metrem, zjeść obiad przy Placu Niepodległości i pospacerować po centrum. Los chciał, że podczas podróży z lotniska do centrum spotkałam Dominikę i Rafała, dwójkę znajomych, którzy również lecieli na Sri Lankę. Dołączyłam do nich, wszak w kupie raźniej, szczególnie jeśli jedzie się zupełnie w nieznane. Wróciliśmy na lotnisko i koło 19:00 wsiedliśmy do samolotu, którego miejscem docelowym było Negombo.

Dzień drugi:

Po przylocie na Sri Lankę mój pomysł wypożyczenia skutera został bardzo szybko zweryfikowany. Ruch uliczny był taki duży i tak chaotyczny, że uznałam, że nie będę ryzykować. Musiałam szybko dostosować się do rzeczywistości, jaką tam zastałam. Postanowiłam przemieścić się w głąb wyspy. Pomyślałam, że może tam będzie nieco spokojniej. Rafał z Dominiką jechali do miasta Kadny. Zdecydowałam, że zabiorę się z nimi.

Lokalnym autobusem przemieściliśmy się z Negombo do Colombo, a następnie kupiliśmy bilety kolejowe do Kadny. Mieliśmy szczęście, że udało nam się załapać na miejsca siedzące. Ścisk był naprawdę niesamowity. Miałam wrażenie, że ten pociąg jest w stanie pomieścić dosłownie nieskończoną ilość pasażerów. Podróż trwała kilka godzin. Pociąg piął się coraz wyżej i wyżej, tory były coraz bardziej kręte, a tunele wąskie i ciemne. Krajobraz był naprawdę epicki, byłam zachwycona miejscem, do którego dotarłam i delektowałam się dreszczykiem emocji, spowodowanym spontanicznością całej wyprawy.
Późnym popołudniem dotarliśmy na miejsce. Ku mojemu zaskoczeniu, okazało się, że ruch uliczny w Kandy był jeszcze większy niż w Colombo. Udało nam się złapać jednego kierowcę tuk-tuka (a raczej to jemu udało się złapać nas). Bezpiecznie dotarliśmy do hotelu, w którym Dominika i Rafał mieli zarezerwowany nocleg.

DSC_0159

Dzień trzeci:

Dzień trzeci rozpoczęliśmy od objazdowej wycieczki tuk-tukiem po Kadny z kierowcą, którego poznaliśmy dzień wcześniej. Odwiedziliśmy górujący nad miastem posąg buddy, a także do lokalną fabrykę herbaty. Kobiety pracujące w fabryce prowadziły nas po budynku i przedstawiły proces suszenia herbaty, pokazały różne ich rodzaje i poczęstowały nas aromatycznym napojem. Koło południa rozdzieliłam się z moimi polskimi znajomymi. Ja udałam się na przechadzkę po centrum, odwiedziłam Świątynię Zęba (dobrze, że miałam ze sobą w plecaku ręcznik, który posłużył mi na zakrycie zbyt opinających legginsów). Następnie udałam się na spacer do lasu tropikalnego, z którego mogłam podziwiać panoramę miasta. Przeniosłam się do innego hostelu i tam spałam na dachu budynku w kapsule z betonowej rury. Komary cięły niemiłosiernie, wielkie mrówki pełzały po podłodze, ale piękny zachód słońca, widok tętniącego życiem miasta i burzy nad górami był niezwykły.

Dzień czwarty:

Pomysł ze skuterem nie wypalił, jednak nie mogłam powstrzymać się od sprawdzenia, czy w okolicy nie ma jakiejś wypożyczalni rowerów górskich. Rower górski jest nieodłącznym elementem mojego życia. Przejażdżka była dla mnie bardzo atrakcyjną formą spędzenia czasu w tym intrygującym kraju.

Udało się! Wynegocjowałam bardzo dobrą cenę za wynajem roweru. Myślałam, że sama udam się na przejażdżkę, jednak właściel wypożyczalni właśnie jechał na swój trening i zaproponował, że mnie oprowadzi. W ten oto sposób miałam prywatnego przewodnika. Była to najbardziej szalona wycieczka rowerowa, jaką miałam okazję odbyć. W sumie zrobiliśmy 66 km, 1700 m przewyższenia. Zrobiłam to wszystko z 7-kilogramowym plecakiem w 30-stopniowym upale w 4,5 godziny. Był to bardzo intensywny trening. Wjechaliśmy na wzgórze Hantana, gdzie była lokalna plantacja herbaty. Warto było się zmęczyć dla takich widoków. Mój przewodnik zabrał mnie również do lokalnej jadłodajni. Pojechaliśmy dzikim single-trackiem przez pola ryżowe. Mijaliśmy plantacje papryczek chilli i kakao oraz małe wioski.

Warto wspomnieć, że wcześniej za dużo rowerzystów na Sri Lance nie widziałam. Biała kobieta na rowerze górskim była dość egzotycznym widokiem dla lokalnej ludności. Dzieci machały do mnie i się uśmiechały. Podczas treningu zaliczyłam jeden upadek, na wąskiej ścieżce, jednak obyło się bez większych kontuzji.

Wieczorem udałam się na kolację ze znajomymi z Kanady i Holandii, których poznałam w hostelu. Główną atrakcją wieczoru była przejażdżka tuk-tukiem w 5 osób (plus kierowca). To była szalona jazda. Ja i Emily siedziałyśmy na kolanach u chłopaków i musiałyśmy się mocno trzymać, żeby nie wypaść na zakrętach.

DSC_0902

Dzień piąty:

Piątego dnia zdecydowałam się na kolejną podróż pociągiem do miasta Ella, trasa ta jest uznawana za jedną z najpiękniejszych tras kolejowych na świecie. Muszę przyznać, że była naprawdę epicka. Pociąg był pełen turystów. Osobiście miałam ogromne szczęście, ponieważ udało mi się zająć miejsce w drzwiach wagonu. Siedziałam na podłodze, nogi dyndały mi na zewnątrz pociągu. Musiałam się mocno trzymać, żeby nie wypaść, ale było to godne zapamiętania przeżycie. Podróż trwała 7h, pod koniec byłam już nieco zmęczona. Niemniej jednak udało mi się zrobić bardzo dużo pięknych zdjęć.

Dzień szósty:

Bardzo mi zależało, żeby dotrzeć nad ocean, a miałam coraz mniej czasu na zrealizowanie tego planu. Zdecydowałam się na podróż dzieloną taksówką. Po 5h jazdy małym busikiem dotarłam nad Ocean Indyjski jakieś 3 km od miejscowości MirissaMieszkłam w domku u lokalnej rodziny. Woda w oceanie była niezwykle ciepła, a plażę miałam na wyłączność. Wieczór  spędziłam rozmawiając z 14-letnią córką moich gospodarzy.  Dziewczynka opowiadała mi o swojej szkole, sportach i o życiu i ludziach na Sri Lance.

DSC_0693

Dzień siódmy:

Z samego rana udałam się tuk-tukiem na stację kolejową. Pociąg przyjechał o czasie. Tym razem o dziwo wewnątrz pociągu było mało ludzi i mogłam spokojnie podziwiać widoki przez okno. Pomimo tego, że byłam jedyną białą kobietą w wagonie, czułam się w miarę bezpiecznie. Po dwóch godzinach dotarłam do Bentoty i tam zakwaterowałam się w najstarszym hotelu w tej miejscowości. Ze względu na to, że był wrzesień nie było tam zbyt wiele turystów. Plaża była pusta. Podczas spaceru wzdłuż wybrzeża ku mojemu zaskoczeniu i uradowaniu znalazałm schronisko dla żółwi morskich. Po zachodzie słońca dostąpiłam zaszczytu wypuszczenia małych żółwi morskie do oceanu. Było to magiczne przeżycie, którego nigdy w życiu nie zapomnę.
Wieczorem rozmawiałam pracownikiem hotelu i okazało się, że jest moim rówieśnikiem. Zapytałam się, czy wie, czy można gdzieś w okolicy wypożyczyć skuter, chociaż na kilka godzin (ciągle chodziło mi to po głowie). Niestety nie udało się tego w prosty sposób załatwić, jednak w zamian zaoferował mi naukę jazdy tuk-tukiem. Było bardzo zabawnie, cieszę się, że mogłam spróbować swoich sił w prowadzeniu tego pojazdu.

Dzień ósmy:

Ostatni dzień na Sri Lance minął mi bardzo spokojnie. Powolnym tempem zmierzałam na północ. Udałam się na dworzec i wsiadłam do bezpośredniego autobusu do Negombo. Polacy, z których poznałam w Kijowie pierwszego dnia mojej wyprawy wracali tym samym samolotem. Umówiliśmy się na wspólny obiad oraz spacer po Negombo. Wymieniliśmy się naszymi przygodami oraz wrażeniami, cieszyliśmy się z ponownego spotkania.

DSC_0127

Dzień dziewiąty:

Lot powrotny był spokojny, aczkolwiek dość męczący. Podróż przebiegła bez problemów. Po kilkunastu godzinach udało mi się bezpiecznie dotrzeć do domu. Była to niesamowita podróż, którą będę jeszcze długo wspominać. W sumie zrobiłam w ciągu tygodnia około 750 km różnymi środkami transportu. Pierwszy raz byłam sama na tak dalekiej podróży i dodatkowo zarezerwowałam noclegi z dnia na dzień. Początkowo było to dla mnie niekomfortowe uczucie, ale okazało się to genialnym rozwiązaniem. Jestem dumna, z tego, że odważyłam się pojechać na tę wyprawę i pozwoliłam sobie spontaniczność.